Poprzez nadużywanie egzaltacyjnych peanów na cześć polskich raperów, powoli zaczynają nam się kończyć słowa, którymi można pochwalić obecną działalność Quebonafide. No bo skoro ,,genialnym'' potrafimy nazwać albumik jakiegoś randomowego typa, który coś tam splunie do mikrofonu, przeważnie po naćpaniu się jakimś syfem albo po wypiciu jakiegoś syfu, skoro "świeżością" określamy wypociny gości, dla których szczytem możliwości jest nieudolne kopiowanie zachodnich wzorców i jeżeli słowo "sztuka" jest dla nas często desygnatem pierdzenia dennych smutów pod bity z e-jay'a, to jak skrupulatnie nazwać to, co teraz robi ciechanowski złoty dzieciak? Quebonafide jest fenomenem, jakiego polskie podwórko jeszcze nie widziało i może nie zobaczyć przez następne kilkanaście lat. Już można z całą stanowczością stwierdzić, że w przyszłości będzie to postać dla polskiego rapu symboliczna, wyznaczająca standardy i jednym tchem wymieniana obok tuzów pokroju Ostreg