Przejdź do głównej zawartości

Tede - #kurt_rolson


Bardzo możliwe, że Tede przechodzi właśnie najlepszy okres w swojej karierze. Od „Elliminati” trwa ciągła hossa warszawiaka i jak dotąd nic nie wskazuje na zmianę tego stanu rzeczy. Po pokazaniu się publice z kompletnie innej strony nazbierało się wokół niego całkiem spore grono słuchaczy, a starsi fani odzyskali wiarę w jego umiejętności po bardzo przeciętnych „Notes3D” i „FuckTede”. Poprzednia solowa płyta była kamieniem milowym w dyskografii Granieckiego. Jej następczyni to natomiast „więcej, szybciej, lepiej”. I jeszcze bardziej stylowo.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że „kurt_rolson” była jedną z najbardziej oczekiwanych premier tego roku. Jako że hype przybrał duże, dla Jacka wręcz niewyobrażalne po kilkuletniej fali krytyki, rozmiary, presja ciążąca nad nim i Sir Michem również musiała niebagatelnie wzrosnąć. Ale ten duet nieraz utwierdził nas przecież w przekonaniu, że cierpi na ciężki przypadek pracoholizmu i perfekcjonizmu zarazem. Pamiętacie rok 2012? Dwie płyty i jeden mixtape za jednym zamachem? „Elliminaticket”, czyli EPka wydania dosłownie chwile po pełnoprawnym longplay’u? No właśnie. Teraz nie jest inaczej. Po raz kolejny dostajemy 2 CD wypchane muzyką. Ale mimo wszystko coś się zmieniło, bo mamy do czynienia ze zdecydowanie najrówniejszą oraz najbardziej wyważoną płytą Tedego.

Dawniej musiałem kilka kawałków wyrzucić z playlisty bo zwyczajnie denerwowały/były niedopracowane/nie pasowały do reszty, a „kurta_rolsona” biorę w całości. Właściwie żaden kawałek nie jest tutaj zbędny, ze świecą szukać zapychaczy, których pełno było na poprzednich wydawnictwach rapera. Pełne uznanie, na trackliście widnieje bowiem 27 kawałków i każdy z nich daje sporo radochy. Radochy tym większej, bo pokazującej, że warszawiak jeszcze kilka lat niemal wygnany z polskiej sceny rapowej, wciąż potrafi zawstydzić umiejętnościami niejednego kolegę po fachu.

Nowe wydawnictwo ze stajni Wielkie Joł chyba najłatwiej opisać przez wartości procentowe. Dostajemy więc 90% bangerów wyrywających bębenki w uszach do tańca, 5% bardziej stonowanych, wspominkowych kawałków, oraz podobną ilość letniaków, tworzących mimo wszystko najsłabszą podgrupę. Dobrze, że zdecydowaną większość „kurta” stanowią właśnie takie twory, jak „CMRT”, „DLS”, czy „Kara’van”. W podobnej stylistyce Tede czuje się jak widać najlepiej, a ze wsparciem Sir Micha powstały numery, które będą rządzić władzą absolutną w samochodach, na domówkach i na koncertach. Siła, jaką pokazuje nam duet MC/producent stopniowo narastała, by obecnie wyprężyć muskuły pokazując je w pełnej krasie.


Bardzo ważna okazuje się kwestia refrenów- są bowiem fenomenalne. I to nie tylko te, gdzie bas ściele się gęsto, a trapowa perkusja wybija zęby. Esencja bragga w „Johnie Rambo” („wszystkich ubiję saaaaaam”- genialne!), świetny pomysł ze szczekaniem w „Kara’van”, prześmiewczy i zabawny „Tłek” , król Danny idealnie podśpiewujący w „Mirafiori”, czy też zaskakująco popowy „Fame Lover”- te momenty zapamiętuje się już po pierwszym odsłuchu i, wierzcie mi, długo nie chcą one opuścić głowy. Bujają jak katamaran na pełnym morzu i wstrzeliwują się z zabójczą precyzją w gusta każdego fana (t)rapu. O dziwo w kwestii refrenów średnio spisały się wokalistki- Setka jest bardzo bezbarwna i czasem sprawia wrażenie wpakowanej na siłę (po co ten śpiew w „FEAT.”?), Mantha również nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jeśli miałbym wymienić in plus kobietę związana w pewien sposób z „kurtem” byłaby to… Kinga Kujawska.

Sam emceeing Tedego to esencja charyzmy i konsekwencji. Raper nie schodzi na wysokie tony i nie skrzeczy jak miało to miejsce na „Mefistotedesie”, ani też nie brzmi przesadnie szpanersko jak na „Esende Mylffon”. Jego wotum wyraźnie się ustabilizowało (dało się to zauważyć już na „Elliminati”) i, krótko mówiąc, brzmi całkiem nieźle. Słychać po Granieckim upływ lat, ale młodzieńczą duszę ma cały czas, co pokazują dość frywolne teksty, chociaż z drugiej strony trzeba przyznać, iż często celnie punktują one hiphopową branżę („Tłek”), w oryginalny sposób przypominają dawne osiągnięcia („Trinity”) albo obfitują w przeróżne gry słowne. Niezbyt górnolotne, ale są. Pod względem techniki mogło by być jednak zdecydowanie lepiej, bo chociaż Tede rzadko kiedy wypada z bitu i dobrze wychodzi mu sylabowanie to zdarza mu się niedociągać frazy, zabełkotać albo strzelić jakimś słabym, irytującym wersem.

Fenomenalną robotę zrobił tutaj Sir Michu. Muzyka, jaką można się delektować przy odsłuchu to wielki popis umiejętności nadwornego producenta Wielkiego Joł. Gość właściwie bezbłędnie przerzucił newschool na polską modłę, dodając zresztą wiele od siebie. Na ten przykład: w trapowym bangerze „FEAT” oprócz specyficznej perkusji i ciężkiego basu należy wyróżnić świetnie pasujący do reszty… sampel umiejscowiony w refrenie. Takie połączenie dało świetny rezultat, a świetnych rozwiązań znajdziemy tu na pęczki. Pojawia się prawdziwy, chamski trap („#fryderyk_chopin”), minimalistyczny, oparty na bassie „Real HipHop”, dyskotekowy rytm w „Słag, Kogz, Dupy” albo pokraczny, wykwitnie pasujący do tematyki „J23”. Spektrum możliwości Micha jest naprawdę ogromne, kolejny raz wyprodukował krążek na iście światowym poziomie. Żaden dźwięk nie pojawia się przypadkowo, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Perfekcjonizm. Palce lizać.

Tede kojarzy mi się z… kameleonem. Facet ma na karku prawie 40 lat, a przyswaja sobie nowe trendy lepiej niż cała wataha młodszych raperów, którym niestety tylko wydaje się, że rozumieją newschool. Jacek i Sir Michu mają dobrego nosa do nowości, wyhaczają najlepsze patenty na numery i doprawiają to pełną garścią własnego talentu. Warto było czekać, bardzo mocny kandydat na płytę roku.



Komentarze

  1. katamarany znane są z wyjątkowo dużej stateczności poprzecznej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak pewnego razu wybrałem się nim na rejs po Bałtyku to myślałem że nie przeżyję

      Usuń
  2. Tede> Popek. Ale po względem robienia wokół siebie szumu. Wmówić ludziom że jest się w życiowej formie i że poprzednie płyty (moim zdaniem poziomowo podobne) to demówki to wyczyn wart marketingowego oskara. Uwielbiam słuchać wywiadów z TDF'em bo ma tę charyzmę w dyskusji i ciekawe kontrowersyjne poglądy ale jego teksty to słabizna. Głos niezwykle wkurza i technicznie jest miałki (Eripe co do Tedego miał rację). Ma Tedas zajebiste bangery na tej płycie: CMRT, Feat... no i koniec ") a poza tym 25 utworów ! pod tym względem lepiej to ostatnio nawet O.S.T.R rozgrywa. Tede jest legendą i chyba spoko człowiekiem ale Kurt Rolson to jakieś 4/10. Wiem, wiem subiektywna opinia itp. ale po prostu zaskoczyła mnie ta ocena i postanowiłem wylać nieco żółci, Pozdrawiam ")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. po premierze Elliminati też widziałem opinie, jakoby to Tede WMÓWIŁ wszystkim, że to świetna płyta. czyli co, masowa schizofrenia? jacek potrafi władać gustem i myślami całej polski? ;)

      Usuń
  3. Charyzmatyczny człowiek z możliwościami marketingowymi, rzeszą oddanych fanów, zasłużonym statusem legendy sceny i mający Nemesis w postaci drugiej legendy polskiej sceny.... może tak a może nie, nie takie cuda się widziało ostatnio (#platyna dla HAOSU..") Zresztą wmówił wszystkim że odbił się od dna za sprawą Elliminati i że zamierzał odejść z rapu ze względu na nie przekładanie się jego tytanicznej pracy na odsłuch fanów, a mamy rok 2013. W 2012 otrzymał złoto za Mefistotedesa, a w 2010 za Fuck Tede/Glam rap, w 2009 za Note2 (chyba jego najlepszą płytę w dorobku) więc rzeczywiście odbijał się od dna biedaczysko ") ale większość łyknęła że się odbił. nie pamiętając o wynikach marketingowych płyt poprzednich. Widziałeś opinię że Tede coś komuś wmówił- farciarz ") ja widziałem wszędzie niczym nie uzasadniony spust pod Elliminati (choć były tam bangery i zajebiste bity) tylko po za tym ok. 30 chujowych kawałków #lambadorsy. Nie wiem czy Tedas jest aż takim magikiem żeby władać gustem słuchaczy, myślę jednak że bazuje na tym że mało kto sprawdza dokładnie co jego idol mu przekazuje ")

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Potwierdzone Info - Przypadek? #Niesondze

trzy płyty, na które warto czekać