Po wydaniu płyty producenckiej jedno jest pewne- Soulpete
nie może spocząć na laurach. Musi mierzyć jeszcze wyżej, tworzyć jeszcze lepsze
bity i zaskakiwać słuchaczy kolaboracjami z najlepszymi ksywkami zza oceanu.
Pytanie tylko, czy uda mu się przeskoczyć tak wysoko i tak finezyjnie
zawieszoną przez „SoulRaw” poprzeczkę.
Lubelski producent, co zaskakujące, nie stworzył jeszcze wokół siebie bardzo szerokiego fanbase’u. Oczywiście: fani, którzy już przy nim są, dobrze rozumieją, jakimi umiejętnościami dysponuje, jak dobry ma pomysł siebie oraz jak wielkie posiada ambicje. Pomimo wydania legalnego krążka, który wkrótce zajmie miejsce na empikowych półkach, wciąż cała rzesza odbiorców nie skorzystała z jego oferty, a on sam pozostaje w dalszym ciągu artystą raczej niszowym, muszącym mozolnie zbierać nowych odbiorców. Miejmy nadzieję, że niedługo ulegnie to znaczącej zmianie i członek Rap Addix będzie szeroko rozpoznawalny nie tylko w Polsce, ale i w Ameryce. W końcu zaproszenie na album takich tuzów jak Blu, Oddisee, czy Pacewon musi się równać wzrostowi fame’u, nie widzę żadnej innej realnej opcji.
Styl od lat kultywowany przez Soulpete’a nie znosi porównań.
Na skalę polską jest po prostu nie do podrobienia, chociaż sample i mocne
werble to przecież domena wielu beatmakerów z naszego kraju. Lublinianin
wyróżnia się spomiędzy nich perfekcjonizmem i bezbłędną zdolnością do tworzenia
niepowtarzalnego klimatu w każdej ze swoich produkcji. Na „SoulRaw” nie znajdziesz bitów nijakich, rozmytych, sprawiających
wrażenie przebrzmiałych, czy niezapadających w pamięć. Każdy z nich ma swoją
własną duszę, coś co nie pozwala oderwać się od odtwarzacza choćby na chwilę.
Podkłady spod ręki podopiecznego EtRecs wręcz tętnią emocjami. Są mocno
undergroundowe, suną powoli, waląc ciężkim bassem po uszach aż miło. Co
zaskakujące, pomimo brudnego brzmienia podkłady bardzo łatwo wpadają w ucho i
na dobrą sprawę trudno oddać miano najlepszego któremukolwiek, bo zarówno te
wolniejsze, jak i bardziej energiczne stoją na niemożebnie wysokim poziomie.
Warsztatowi producenta nie można zupełnie nic zarzucić, cięcia sampli są bowiem
doskonałe, a pojawiające się gdzieniegdzie smyczki, czy wibrafon dodają niepowtarzalności
danym podkładom.
Większość muzyki nagranej przez Soulpete’a to produkcje
stworzone bezpośrednio z myślą o jego najnowszym albumie, ale znamienny jest
fakt, że te, które powstały długo wcześniej (pod wersję alfa „Dead or Alive” rapował Bonson, a „What You Love” to nic innego jak „James Yancey tribute”) ani trochę nie
odstają poziomem od reszty. Przez ten pryzmat można stwierdzić, iż kawałki
podpisane przez lubelskiego beatmakera będą starzeć się z gracją, a może nawet-
nie starzeć w ogóle? Ponadczasowość wypracowana przez konsekwentne niepodążanie
za trendami bardzo się chwali i to nie tylko w hip-hopowym światku.
Na swoje wyszedł również DJ Ace, będący nie piątym kołem u wozu, ale sensownym elementem całej układanki. Jego cuty i scratche w refrenach oraz te umiejscowione pod koniec utworu świetnie korelują z tłustymi bitami Pete’a i wpisują się bezbłędnie w tę, najprościej mówiąc, oldschoolową stylistykę. Gorzej jest, gdy w kilku momentach zdajesz sobie sprawę, że lepiej słucha się owych krótkich wycinków ze starszych kawałków, aniżeli samych raperów. Bo niestety nie wszyscy dali radę.
Używając zwrotu „nie wszyscy” nie mam jednak na myśli sytuacji podobnej do albumów producenckich z naszego rodzimego podwórka, gdzie 3/4 z udzielających się MC zasługuje tylko i wyłącznie na wyrzucenie ich zwrotek do kosza. Nagrywanie rapu w Ameryce i posiadanie czarnego pigmentu w skórze chyba do czegoś zobowiązuje, prawda? No właśnie, dlatego też Hezekiah na petardę w „Dead or Alive” położył świetnie przewinięte linijki, dopieszczając ucho słuchacza iście wirtuozerskim refrenem, a Ozay Moore zaliczył nie dość, że perfekcyjne wejście w „Step Ford”, to jeszcze przypieczętował obecność na „SoulRaw” wyluzowanym i niemal nonszalanckim „What You Love” idealnie pasującym do obecnej, letniej pogody. Podobnie ma się sprawa z Guilty Simpsonem, który mimo iż na ogół nie pokazał niczego nadzwyczajnego, to charyzma w jego głosie nie ustaje ani na chwilę w „Undisputed Champs”. Słabo wypadli natomiast Danny! wyraźnie nie potrafiący znaleźć wspólnego języka z podkładem, zupełnie przeciętny w „True Royalty” Blu oraz Pacewon- jego refren zupełnie nie porusza, po prostu sobie jest i stanowi dla słuchacza nie tyle urozmaicenie, co nieuniknioną konieczność. Fajnym urozmaiceniem okazuje się mało znana Dominique Larue w stonowanym, wręcz apatycznym względem pozostałych kawałków, „We Don’t Know”. W kwestii emceeingu na pewno mogło być jeszcze lepiej, bo nie wszyscy dali z siebie 100%, ale z drugiej strony należy również podkreślić, że w zasadzie nikt (poza tym nieszczęsnym Dannym) nie potraktował polskiego projektu jak chałturę i nie spadł tym samym poniżej pewnego poziomu.
Nie wypada mówić o legalnym debiucie Soulpete’a inaczej niż
w superlatywach. Tak duży i wymagający cierpliwości projekt nie podstawił go
pod ścianą, nie wywarł na nim żadnej pętającej ambicje presji. Współpraca z
szanowanymi postaciami z amerykańskiej sceny to niewątpliwe spełnienie marzeń i
kolejny stopień w rozwoju jako producenta (i nie tylko zresztą). Podziemny
sznyt i w pełni mainstreamowe wykonanie- tak skwitować można „Soul Raw”. Zrobiłeś to, zuchu !
Komentarze
Prześlij komentarz