W Polsce mixtape’y są traktowane po macoszemu. Niewielu
raperów wydaje darmowe krążki przed premierą pełnoprawnego LP, a gdy już to
robią, to efekty ich pracy są co najwyżej mizerne. Dobrymi przykładami mogą być
chociażby „Rock’n’rolla” od Bezczela
albo makabryczny „Dab’l blast”
Tedego. Kamel jednak nie zawodzi i od czasów całkiem niezłej „Drogi Kamelita” poczynił duży progres,
dostał wsparcie od Stoprocent i zdecydowanie postawił na nowoczesność
brzmieniową. Co prawda „W Międzyczasie”
nie jest albumem ze wszech miar dobrym, ale jako przystawka przed nadchodzącą
solówką sprawdza się naprawdę przyzwoicie.
Tej swoistej robótki na boku warto przesłuchać choćby z
uwagi na fakt, że reprezentant Dąbrowy Górniczej jako jeden z nielicznych na
rodzimym podwórku, potrafi bardzo sprawnie przemieszczać się po trapowych
bitach. Jego flow jest naprawdę szalone i dopracowane niemal do perfekcji,
aczkolwiek jeśli chodzi o różnorodne akcentowanie całościowo wygląda to różnie głównie ze względu na nadmierne stosowanie tego zabiegu. Często przesadzona
dbałość o oryginalne intonacje w obrębie jednego utworu nie tyle odwraca uwagę
od warstwy tekstowej, co po prostu męczy i przygniata. Fajnie, że Kamel dołożył
wszelkich starań, by słuchacz nie poczuł się znudzony jednostajnym rapem, ale
co za dużo to niezdrowo. Na pochwałę zasługują na pewno naturalne, wykonane na
wysokim poziomie zmiany tempa oraz agresywny głos, który w połączeniu z trapową
stylistyką brzmi perfekcyjnie.
Charyzma jaką dysponuje Kamel znajduje swoje
odzwierciedlenie także w warstwie tekstowej. Tematyka poszczególnych kawałków
na ogół może nie jest szczególnie wysublimowana ani odkrywcza, lecz zaskakuje swoją
bezkompromisowością. Raper nie stroni bowiem od nazywania rzeczy po imieniu. Potrafi zarówno skrytykować polską scenę, hipokryzję ojców swoich córek, jak
również „puszyste” kobiety, a nawet
prosto z mostu wyrazić swoje zażenowanie akcją „Młode Wilki” Popkillera. Jego
bragga brzmi przy tym mięsiście i wiarygodnie zważywszy na bardzo dużą
świadomość muzyczną i liczne follow-up’y („Oldschoolowy
typ, newschoolowe flow II”). Gość wie o czym nawija i nawija bardzo dobrze,
więc niewiele brakuje, by nazwać go już teraz raperem kompletnym.
Sporo brakuje jednak niektórym gościom zaproszonym do
nagrywek. Kilku z nich zaprezentowało się z dobrej strony, bo na przykład taki
Ciech doskonale płynie po bicie w „Niewyparzonym
Jęzorze” podobnie jak Mops w „Basstards”
oraz Revo w „Zamachu”, natomiast Basstek prezentuje
niezłą stylówkę w refrenach „Czilax” i
„Uciekam”, ale są to tylko wyjątki od
reguły. Przeważająca większość albo trochę pogubiła się w nowoczesnych rytmach
zaserwowanych przez producenta albo zwyczajnie do takich klimatów nie pasuje. Bas
Tajpan może służyć za wizytówkę takiego stanu rzeczy- jest absolutnie
najgorszy. Featów mamy tutaj ponad 20, a jedynie kilka z nich daje radę. Nie
stanowi to więc prawie żadnej wartości dodanej do albumu.
Warstwa dźwiękowa „W
Międzyczasie” to, jak wspominałem na początku, w dużej mierze brzmienia
newschoolowe, chociaż fani bardziej staroszkolnych rozwiązań również znajdą coś
dla siebie, bo podczas odsłuchu natknąłem się nawet na typowo samplowane „Zrób to”. Powtórki po bardzo
rozstrzelonej muzycznie „Drodze Kamelita” co prawda nie uświadczysz, bo Kamel wybrał
już drogę swojego rozwoju, ale różnorodność brzmieniowa wciąż jest widoczna- na
trackliście obok od deski do deski trapowego „Tata będzie zły” widnieje laidbackowy, okraszony pianinem „Szyderap”. Warto pochwalić samych beatmakerów, bo właściwie
żaden z nich nie jest znany szerszej publice, a każdy odwalił naprawdę dobrą
robotę i próżno szukać instrumentali odstających poziomem od reszty. Moimi
osobistymi faworytami są Mario Kontrargument i jego po trosze psychodeliczne „Szaleństwo” oraz Pawulon ze swoją
bangerową bombą pod tytułem „Oldschoolowy
typ, newschoolowe flow II”.
W końcu mamy w Polsce rapera, który z gracją potrafi nawijać
na trapach i nie staje się przy tym kopią ameryczki. Niewielkie mankamenty,
które psują odbiór mixtape’u (zbyt częste zmiany akcentowania, słabe refreny)
jak najbardziej można poprawić. Czuję się więc nasycony przekąską zaserwowaną przez
Kamela i czekam na danie główne.
Zrobiłem podejście do tego mikstejpu świeżo po premierze i strasznie ciężko mi to wchodziło, irytująca maniera. Ale tak wracam sobie do kilku tracków i pewnie niedługo spróbuję znowu całości, bo bity świetne.
OdpowiedzUsuń