Przejdź do głównej zawartości

Bonson & Matek - O Nas Się Nie Martw


Fakt, że Bonson jest raperem, który jak dotąd nie miał na koncie żadnego słabego albumu, drastycznie wywindował skalę oczekiwań na jego legalne wydawnictwo. Poprzedniczki popełnione z Soulpetem, Brusem i, rzecz jasna, Matkiem stały na bardzo wysokim poziomie, co pozwalało przypuszczać, że tym razem krążek szczecińskiego duetu będzie opus magnum zarówno dla MC, jak i producenta. Tak się jednak nie stało, bo „O Nas Się Nie Martw” jest do bólu poprawne i niemal doszczętnie pozbawione głębi.

Trzeba przyznać, iż w kwestiach stricte technicznych zarówno Bons, jak również Matek poczynili znaczący progres. Raper bez problemu zmienia sposób rapowania i koreluje z bitami wręcz podręcznikowo, ponadto o wiele lepiej niż dotychczas panuje nad głosem, a beatmaker odnalazł się w nowoczesnych, syntetycznych brzmieniach, używa trapowej perkusji i na ogół nie przypomina siebie z minionych lat. W ich artystycznych wizerunkach sporo się więc pozmieniało, ale album wydany pod egidą Stoprocent z pewnością nie jest ewolucją. Raczej rewolucją. I to w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Najważniejszym spoiwem łączącym poszczególne kawałki z „Historii Po Pewnej Historii” był specyficzny klimat, dzięki któremu słuchacz naprawdę mógł poczuć brud ulic, o jakich nawijał Bonson. Atmosfera swoistego zaszczucia, sugestywne opowieści o zatracaniu się w nałogach i świecie pozbawionym wartości pozostawały w głowie długo po odsłuchu. Z raperem można było się zżyć, nawet jeśli sam nie brałeś udziału w podobnych ekscesach i nie masz skłonności do narkotyków, powierzchownych znajomości, czy panien lekkich obyczajów. Tym samym szkoda, iż główną bolączką „O Nas Się Nie Martw” jest jej jałowość.

Próżno tutaj szukać prawdziwych emocji, żaden wers nie szokuje, nie wprawia w konsternację, nie powoduje apetytu na kolejne zwrotki. MC chyba nie mógł się zdecydować, jaki wydźwięk ma mieć jego liryka, toteż stoi w artystycznym rozkroku- z jednej strony nawija, że „Nie chce już więcej pierdolić, że źle” i „Unosi się nad miastem”, z drugiej jednak zdarza mu się wspominać dawną ukochaną, lampy w jego pokoju gasną i trochę smutku pozostało. Porzucił tematykę ulic, co oczywiście zrozumiałe, ale w tym właśnie, zgoła pesymistycznym, wydaniu było mu zdecydowanie najlepiej. Bo na chwile obecną zrobił się z niego taki przeciętny raperzyna, owszem, bardzo dobry technicznie, ale nie zapadający w pamięć, nie wywołujący żadnych większych emocji.


Podobnie mógłbym wypowiedzieć się o jego koledze stojącym za konsoletą. Nie uświadczysz już podkładów, które nawarstwiają lirykę Bonsona, dając jej głębszy, doraźny wyraz. Nie chodzi nawet o to, że nie ma czego nawarstwiać, bo same bity są okropnie plastikowe, pozbawione duszy i wybijających się patentów. Wydaje się, że Matek po prostu odbębnił swoje po uprzednim przerzuceniu się na newschool i wysmażył niezłe, ale dość jednorodne instrumentale, które sobie nie najgorzej brzmią i.. tak naprawdę niewiele więcej. Zabrakło pomysłu, czegoś co mogłoby ożywić ten syntetyczny galimatias, w efekcie czego krążek muzycznie wypada blado, na dodatek mix i mastering, łagodnie mówiąc, nie zachwycają. To naprawdę duży zawód, bo beatmaker świetnie rokował i niejednokrotnie wymieniany był jako jeden z lepszych na polskiej scenie, a- nie oszukujmy się- trochę położył legalny projekt. W tym przypadku to raper podciąga poziom całości, nie na odwrót.

Występy gościnne przedstawione w formie wykresu przypominałyby sinusoidę zakrzywiającą się w dół w kilku momentach, a dokładniej gdy do mikrofonu dobierają się Pih, Enoiks i Wini. O ile ten pierwszy tradycyjnie sobie poskrzeczał, a drugi zaśpiewał w „Brudnej Krwi” po prostu tandetnie, tak szef Stoprocent zrobił z bardzo dobrego „Piotruś Pan” kawałek asłuchalny, który trzeba skipować już po pierwszej zwrotce. Parodiowanie Future’a byłoby może i niezłym pomysłem, gdyby wrzucić je na jakiś nie do końca poważny mixtape, albo puścić w eter jako luźny track. Na pełnoprawnym longplayu takie coś nie przystoi i zabija, zjada, a następnie wydala całkiem fajny vibe utworu, wyczuwalny szczególnie w refrenie. Mam Na Imię Aleksander oraz Sobota to trochę zapchajdziury, ale chociaż da się ich słuchać. Trooma nawet nie ma sensu oceniać, przecież jego występ ogranicza się do zaśpiewania dwóch linijek tekstu.

Nie jest to płyta na wskroś słaba, bo poniżej pewnego poziomu zarówno Matek jak i Bonson na pewno nie spadną. „O Nas Się Nie Martw” to bezpłciowy średniak, którego posłuchać jak najbardziej można, tyle że po co, skoro na półkach stoją albumy bardziej warte grzechu? Chemii na linii MC-producent właściwie nie uświadczysz, bity są bo są, a wersy zostały pozbawione ikry. Może to tylko wypadek przy pracy, może efekt presji, która wisiała nad artystami po „Historii…”, a może zwykły brak świeżych pomysłów. Przez któryś z tych czynników powstała płyta na dłuższa metę nudna, lekko wymuszona i dająca mało satysfakcji słuchaczowi.




Komentarze

  1. No i się nie zgodzę z tym. Dawno żadna płyta z polskiego rapu nie wciągnęła mnie tak jak "O nas się nie martw". Chyba od czasów Eklektyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AŻ TAK ? :o
      no nie wiem jak to możliwe, dla mnie niewypał straszny. mało pozytywów w tej płycie widzę.

      Usuń
    2. Kawałek "Pisz pisz" przecież całkiem pozytywny.

      Usuń
    3. Eklektyka jest chujowa,takze słaba rekomendacja

      Usuń
    4. "To było prowo..."

      Usuń
  2. kiedy malach rufuz

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu każdy pisze o polskim rapie kiedy to jest tyle dobrego gówna ?!!! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tede - Mefistotedes

Buka - Wspaniały Widok Na Nic Interesującego