Za oceanem łączenie rapu z
rockiem jest już tak znane i powszechne, że aż zespoły z tego stylu słynące
coraz dalej się od niego oddalają i próbują czegoś zupełnie innego. W Polsce
ten trend zawitał dopiero niedawno, czego przykładem jest wypłynięcie na
szersze wody zespołów takich jak Mama Selita, czy Bakflip. Mimo to, o ile lubię
dawne wyczyny Linkin Park czy Limp Bizkit, nasze narodowe próby grania rapcore’u
nie przypadły mi do gustu, ze względu albo na słabe rapowanie, albo brak powera/umiejętności
wokalnych. Na takie przypadłości nie cierpi jednak rybnicki skład Drive-By.
Warty podkreślenia jest fakt, że
Lingo, wokal Drive-by, nie jest w tym zespole przypadkiem na zasadzie ,,Cho porapujesz se coś pod gitary. Jak to
nie umiesz? Dawaj, każdy umie’’, bowiem doświadczenia w operowaniu głosem i
słowem nabierał, z tego co mi wiadomo, w zespołach stricte rapowych, tym samym jego umiejętności jako rapera, są w
zdecydowanej normie. Podobnie jak teksty.
Artysta rapujący w składzie jest
mocno wszechstronny. Nie dość że nie gubi się w natłoku ostrych dźwięków z
podkładu (no przecież nie powiem: bitu) to jeszcze potrafi głośno się wydrzeć i
operować głosem podobnym do growl’u. Technicznie nie wymagałem za wiele,
aczkolwiek kilka niezłych rymów się zdarza, bo Lingo dość trafnie opisuje świat
i w niebanalny sposób wypowiada się o wszelkich utrapieniach targających nasz
kraj (i nie tylko). Jak na krążek metalowy stosunkowo dużo tu wszelkiej maści
przekleństw, ale bynajmniej nie użytych po to, by bezmyślnie rzucić mięsem. To
nie Chada- słów ,,pieprzony’’ i jego mocniejszych odmian nie znajdziecie w co
drugim porównaniu, chodzi raczej o podkreślenie, jak bardzo autorowi zależy na
omówieniu danej sprawy. Tematycznie więc jest dość pompatycznie, ale o dziwo
ustrzeżono się zwyczajowego przynudzania, czy banalnych tekstów o tym, jak masz
żyć. Za to duży plus, widać profesjonalne podejście do rapu. Nie ma co
oczywiście spodziewać się wysublimowanych wersów i podwójnych ale nie o to
tutaj przecież chodzi:
Jestem typ typem z którego szydzisz
Światłem którego ty nie widzisz
Teksty są proste, lecz na pewno
nie prostackie i, tym swoim brakiem silenia się na wielki kunszt, nie nudzą ani
odrobinę.
Klimat płyty jest.. ciężki. Nie
oczekujcie niesamowitych uchopląsów czy nowatorskich zagrań na poszczególnych instrumentach.
Muzycy postawili na ostry czad i rąbankę, która przez cały album ustaje
najwyżej w dwóch-trzech momentach, gdy chłopakom zbiera się na balladę. Ale
zaraz po tym wszystko wraca do ,,normy’’ i dalej jesteśmy obdarowywani mistrzowsko
pociętymi riffami, dobrze współgrającymi z niskim i chrypiącym głosem samego
wokalisty.
Smaczkiem przyciągającym do
przesłuchania płyty przez zadeklarowanych truskulowców jest fakt, że gościnnie
udzielają się tu osoby raczej rozpoznawalne w środowisku hiphopowym, czyli Bu,
Rufijok i Metrowy. Wszyscy występują co prawda w jednym, bonusowym, kawałku ale
okazuje się to być całkiem dobrym urozmaiceniem.
Pierwszy legalny album Drive-By
jest bardzo fajną ciekawostką, którą polecam z całego serca świadomym
słuchaczom, poszukującym nowych rozwiązań w rapie, jak i tym, którym zwyczajnie
wpada w ucho wszelkie ostre granie i przysłowiowe ,,darcie mordy’’. Wszystko
jest tutaj wymieszane w odpowiednich proporcjach i dodatkowo przyprawione dużym
talentem wszystkich wykonawców. Całkiem smaczne.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz