HuczuHucz, zapoczątkowując do spółki z Bonsonem napływ
smutnych raperów na polską scenę, w zasadzie sam zamknął się w szufladce, z
której teraz ani myśli się wydostawać. Tak, album „Gdzie wasze ciała porzucone” to właściwie „Po tej stronie raju” w wersji pro. Pozbawiony czysto technicznych
niedoróbek, z poprawionym warsztatem i znacznie lepszą promocją. Mówiąc
prościej- to ni mniej nie więcej niż odgrzewany kotlet, tyle że przygotowany w
nowej mikrofalówce.
Fala niepochlebnych opinii ze strony słuchaczy nie wzięła
się znikąd, chociaż mam wrażenie, że jest mocno przesadzona. Co ciekawe nie
odnosi się ona do szydzenia z konkretnej płyty, bo poprzedniczka wydana w High
Time była płytą naprawdę dobrą, śmiem nawet twierdzić, że jedną z lepszych w
roku 2011. Odbiorców denerwuje niezbyt męski, kolokwialnie mówiąc płaczliwy,
image rapera. I faktycznie, w wielu numerach z GWCP to przesadne rozżalenie
dosłownie wylewa się z głośników podtapiając dobre wrażenie o całości. Kolejne
ckliwe historyjki i storytellingi o patologicznych rodzinach, bólu istnienia,
ciemnych stronach sławy są napisane w ten sam sposób, zakończone oczywistą
puentą i wyglądają jakby były pisane pod publikę, konkretnie pod tych
najmłodszych słuchaczy, którzy kupują w zasadzie każdą szesnastkę mówiącą o
głębszych (ich zdaniem) uczuciach. Nie ma tutaj, za wyjątkiem "Awersji", mocniejszych uderzeń, a optymizmu i prześwitów słońca spomiędzy burzowych chmur nie dojrzysz nawet przez szkło powiększające. Warstwa tekstowa albo pachnie naftaliną
i została mocno nadgryziona zębem czasu, albo zupełnie śmieszy, najlepszym
przykładem przesączony banałami i doprawiony żałośnie cukierkowym refrenem
Joanny Rybki utwór „Niemożliwe”. W dużej mierze przeciętne hashtagi ani o włos
nie poprawiają tego stanu rzeczy.
Zaraz, zaraz, ale co dobrego można powiedzieć o GWCP? Cóż, jest
to na pewno płyta równa. Aż przytłaczająco równa, bo żaden kawałek nie
wyściubia nosa ponad ogólnie ustaloną miarkę, ale poniżej poziomu również nie
spada, a katorżniczo słabych linijek znajdziesz naprawdę niewiele. Zdarzają się,
jak choćby wers o wyskrobaniu dziecka łyżeczką z „VHS”, ale stanowią
zdecydowaną mniejszość. Na pewno Huczu poprawił się jeśli chodzi o technikę.
Nagrywanie materiału w porządnym studio robi gigantyczną różnicę w porównaniu
do PTSR, a sam raper zaczął dużo pewniej poruszać się po bitach, (lepiej)
ukazuje emocje, a ton jego głosu nabrał pewnej zadziorności. Goście również
tworzą ważna składową i chociaż z zapowiadanych tabun znanych i szanowanych
raperów ostali się ino 2sty, Gedz, W.E.N.A i Flojd to wciąż jest nieźle.
Pierwsza dwójka zanuciła bardzo dobre refreny, Wudoe wciąż stoi na swoim stałym
poziomie, a elblążanin pokazał, że trzeba na niego stawiać- gość ma duży
talent i może jeszcze sporo namieszać na scenie. Wokaliści to osobna kwestia-
Justyna Kuśmierczyk, Marcin Kiraga i Jarosław Chojnacki (który tylko w teorii
występuje gościnnie) są fenomenalni. Masia niestety trochę przekombinowała, o
fatalnej Rybce pisałem już wyżej.
Podkłady tylko potęgują wrażenie, jakbyśmy mieli do
czynienia z jednym, trwającym godzinę utworem. Trudno napisać o nich cokolwiek
odkrywczego. Dostajemy przeważnie niezbyt ciekawe sample (ten z „Jak nie teraz
to kiedy” na bank słyszałem już w jakieś innej polskiej produkcji), mocne
werble oraz nijakie pianinko. Krótko mówiąc- oklepane standardy, które dawno wyszły już z łask słuchaczy. Naprawdę trudno jest nad czym zawiesić
ucho na dłużej, zupełnie nic nie przykuwa percepcji, no od biedy w tym miejscu
można wymienić spokojną gitara elektryczną w „Sens”. Gdyby producenci przenieśli
się do przeszłości, gdzieś w okolice lat 2004-2007, i oddali do odsłuchu bity z
GWCP prawdopodobnie nikt nie zauważyłby żadnej nieścisłości. Halo, mamy rok
2014, może czas na jakieś bliższe teraźniejszości brzmienia?
Umownie nazywanego debiutem albumu HuczuHucza w żadnym wypadku nie nazwałbym makabrą. Nie poczujesz przemożnej ochoty, by rzucić odtwarzacz w kąt, a
potem przydeptać go butem. GWCP to bowiem krążek nie najgorszy, ale w porównaniu
do PTSR jest jak oglądanie powtórek z mundialu. Wszystko fajnie i można czasem przypomnieć
sobie dawne czasy, ale odczuwanych wtedy emocji niestety już nie poczujesz.
Płaczupłacz pokazał zdecydowanie przykład antyflow w numerze z Gedzem
OdpowiedzUsuń+
nie zna się na tym nikt w Polsce #Laik
A szkoda bo smutny rap > normalny rap,ale tylko jeśli jest to Bonson,Planet,Bisz czy Kidd za czasów Pansofii
Nie słuchałem tej płyty... I czuję się utwierdzony w przekonaniu, że nic nie straciłem. Nie siedzi mi ostatnio prawie w ogóle smutny rap, a jeśli będę miał na niego ochotę, to są zdecydowanie lepsze płyty, bardziej charakterysyczne. Na pewno ma to swoich odbiorców, ale mi wystarcza recenzja, bardzo dobra zresztą.
OdpowiedzUsuńParę dobrych numerów, ale sądzę, że dopiero kolejną przesłucham nieco dogłębniej, to jeszcze nie to.
OdpowiedzUsuń