Początki romansu z newschoolowym brzmieniem nie były obiecujące. Ze wszech miar fatalny „Horyzont” ciągnął się za Małolatem przez długi czas, a hashtag #Raiffeisen zaczął żyć własnym życiem. Po tym dość przykrym wydarzeniu raper kompletnie zapadł się pod ziemię i zaczął wszystko od nowa. Po cichu doszlifowywał warsztat i dostosował się do wymogów nowoczesnej muzyki.
Małolat jest, mówiąc łagodnie, artystą mało płodnym.
Bardzo mało płodnym. No dobra, w zasadzie jest prawie impotentem pod kątem
tworzenia. W przeciągu dekady zdołał nagrać tylko solówkę zaliczaną już do
kanonu polskiego rapu oraz płytę z Pezetem, gdzie wszystkich jego zwrotek
starczyłoby co najwyżej na krótką EPkę. W przypadku Kaplińskiego nadużywane
przez ogrom innych raperów stwierdzenie, że wraca do gry jest więc jak
najbardziej na miejscu. Pojawia się tylko pytanie czy ktoś jeszcze na drugą
jego płytę w ogóle czekał.
Reprezentantowi Koki wiele można zarzucić. Że jedzie
tylko na plecach Pezeta, że co by się nie stało zawsze ma zagrzane miejsce w rozpoznawalnej wytwórni, że jest w gruncie rzeczy przeciętnym
raperem. Ratuje go przede wszystkim wrodzona autentyczność. W to o czym nawija
aż chce się wierzyć i nie masz wątpliwości, że naprawdę dorósł, poukładał sobie
życie, a córka jest dla niego najważniejszą osobą w życiu. Nie stracił
charyzmy, a odkąd porzucił rymy niedokładne, jego znakiem rozpoznawczym stało
się niemal skandowane akcentowanie ostatniego słowa w linijce. To oczywiście
też jakiś element stylu, wyróżnik spośród reszty, ale na „Więcej” został on
wyeksploatowany do granic możliwości.
Przez ten fakt płyta niemiłosiernie męczy, gdy słucha
się jej od deski do deski. Prawie każdy kawałek brzmi tak samo i to tylko
zasługa producentów, że całość nie zlewa się szaroszarą papkę. Specyficzna
forma akcentowania, quasi-frazowana, bawi przez pierwsze kilka minut. Potem
zaczyna już tylko coraz bardziej denerwować. Same rymy również zbyt
skomplikowane nie są. Duża ich część to jednosylabowce, brzmiące w dzisiejszych
czasach dość pretensjonalnie. Można było się bardziej postarać. Albo chociaż
dobrych gości zaprosić. Nie wiem jaki był klucz ich wyboru, bo obok kilku
trafionych strzałów- klimatyczny Pezet, niezły Hades, oryginalny Wuzet- stoją
jakieś zupełne kapiszony. Tragiczny Melny, nijaki Sztoss, okropni Ginger i
Neile.
Jeśli chodzi o tematykę albumu nie ma co się zanadto
rozwodzić. Dojrzałem, zmieniło się, wspominki, jeden numer o melanżu (no a jak),
trochę bragga. Teksty też bawią przez pierwsze kilka minut. Ale potem nie
denerwują, tylko po prostu nudzą. I okazjonalnie śmieszą, na przykład
hashtagami typu „Sprawdzam waszą prawdę #wariograf”. Koniec końców wielkiej tragedii
w tym względzie nie ma. Szkolna trója z minusem.
Lepiej ze swojej roboty wywiązali się producenci,
chociaż nie widzę sensu ich ozłacania. Bity, po których w miarę sprawnie
porusza się Małolat, są całkiem nieźle skrojone, ale oprócz dwóch
majstersztyków spod ręki Dubskinta- walącego obuchem w łeb „Wszystko żeby przeżyć”
oraz lekko cloudowych klimatów „Pod nogami ogień”- niewiele zapada w pamięć.
Syntezatory sypią się gęsto i często, trapowe rytmy również dają o sobie znać
(bardzo klubowy „Barok”) i ogólnie fajnie to wszystko bangla. Eraefi, PLN i
Tasty również spisali się dobrze, ale to zdecydowanie Dubsknit rozdał tutaj
karty i zgarnął cała pulę.
Można posłuchać, ale w gruncie rzeczy po co?
Szczególnie w istnym zalewie świetnych płyt, które miały premierę w pierwszej
połowie roku. „Więcej” to album przeciętny z tendencją zniżkową, który może da
chwilę zabawy, ale na pewno nie zmusi do mordowania przycisku „replay”.
Teraz czas na recenzje BonSoul :P
OdpowiedzUsuńi wielu innych płyt :)
Usuń