Arik – Obsydian EP
______________________________
Pomimo wszystkich wad młodego reprezentanta 3/4 UDGS na pewno nie można spisywać na straty. Zainteresowałem się Arikiem, bo sądziłem, że to będzie
perełka w morzu łez wylanych przez innych smutnych raperów. Niestety, okazało się, że on sam w to morze wpadł i został brutalnie wyrzucony na mieliznę. Robotę robią przede wszystkim fenomenalne,
zahaczające o cloud bity między innymi od MVZR, na których raper radzi sobie co
prawda całkiem nieźle, ale w dużej mierze jest to polska średnia. No właśnie,
prawda jest taka, że Arik nie wyróżnia się wśród innych niczym, oprócz całkiem
udanych prób podśpiewywania w kilku utworach. Liryka gospodarza dość nieudolnie próbuje udawać, że jest czymś więcej, ale maskę tajemnicy zdzierają z niej oklepane wersy i typowo smutasowe pierdoły. Płacz nad życiem, błędnymi
decyzjami i brakiem perspektyw to tutaj norma, uderzająca tym bardziej, że
gospodarz ma na karku zaledwie 21 wiosen. Przez ten fakt linijki stają się
trochę naciągane i momentami bardziej żenują, niż zmuszają do myślenia. Typ rok
ode mnie starszy mówi, że „jest już za późno”. Ta. Może być co
najwyżej za wcześnie. Za wcześnie na przykład na legal, ale jakiś potencjał jest wyczuwalny. Wszystko zależy od tego co raper zamierza z nim zrobić. Na plus
występ Bonsona, który jak zwykle dobrze odnalazł się w takich klimatach, na
minus Planet, którego forma spadkowa zaczyna powoli martwić.
O.S.T.R. – Podróż Zwana Życiem
______________________________
Dojrzała płyta dojrzałego rapera. Po tylu latach
starań Ostry w końcu nagrał album, którego chce się słuchać od deski do deski. Jasne,
żadnej wielkiej rewolucji w wizerunku tutaj nie znajdziesz, ale Adam nareszcie
przestał rapować o odróżnianiu gówna od twarogu, albo ruchaniu psa w chorą
dupę. Tak naprawdę sądziłem, że niezła, aczkolwiek nudnawa płyta z Marco Polo
to już szczyt jego dzisiejszych możliwości, ale na szczęście grubo się pomyliłem.
Łodzianin dał nam kilkadziesiąt minut fantastycznej muzyki. Muzyki, która mimo,
iż zawsze trzymała wysoki poziom, tak teraz wskoczyła na pierwszy plan nie
spychając jednak MC z piedestału. Często dzieje się tak, że raper kończy
swoją zwrotkę i następuje długa sesja instrumentalna. Bez refrenu, bez wokali.
Nastrojowa muzyka płynie, żyje własnym życiem, czegoś takiego u OSTRa nie
słyszałem chyba nigdy. Dzięki tego typu zabiegom nawijka nie nudzi, nie ma się wrażenia
przesytu zwrotek. Daje to pewną przestrzeń. Gospodarz przestał „zalewać” bity wersami pisanymi trochę na
siłę, co zdarzało się nagminnie na poprzednich albumach. Do tego dodajcie niesłabnące flow i dykcję, Sachę Vee, a także teksty, które
(nareszcie!) trafiają w dychę- taki „Hybryd” powoduje ciarki na plecach. Wow !
Quebonafide – Erotyka
______________________________
W odpowiedzi na liczne zapytania fanów „Quebo, kiedy
erotyka?” główny zainteresowany postanowił uraczyć ich mixtapem o takim samym
tytule dodawanym do preorderu „Ezoteryki”. No i fajnie. Szczególnie biorąc pod
uwagę fakt, że 3/4 tracków z LP każdy znał już na pamięć. A tutaj ni z tego ni z
owego kilkanaście nowych kawałków, które mimo że w większości opadu szczęki nie
powodują, to naprawdę dają radę. Po którymś z kolei odsłuchaniu denerwować może męczący host w wykonaniu Dwóch Sławów i Wesołego Hypemana oraz
tragiczne remixy „Cierni” (podkład w ogóle nie pasuje do reszty) i „Voodoo”,
gdzie VNM i Kuban jedynie odbębnili robotę, a Guzior za to zapluł cały mikrofon
(kto zrozumie chociaż połowę jego przyspieszeń stawiam kratę browarów). Te
słabe momenty rehabilitują przede wszystkim trzy utwory: FENOMENALNE „House of
Cards” z K-Leah, które zaliczam do najlepszych numerów Queby w ogóle,
koncertowa bombę „Jackass” na maksymalnie dobrym bicie Lanka, a także „Sukces?”,
gdzie daje o sobie znać stary, wkurwiony Que z Eklektyki. Na plus również remix
„Ciuchów, Kobiet…” od SB Maffji oraz ciekawie rozwinięty tekstowo „Cotidie
Morimur”. Cały mixtape jako luźny dodatek spisuje się znakomicie, ale fajerwerków się nie spodziewajcie.
Soulpete – RAW
_____________________________
Stosunek
jakości do ilości bitów tworzonych przez nadwornego producenta Rap Addix po
prostu nie mieści się w głowie. Soulpete jest pracoholikiem, będącym chyba na
wiecznym głodzie. Kilka miesięcy temu dostaliśmy fantastyczny „SoulRaw”, teraz
w ręce wpada właśnie „RAW”, a za chwilę światło dzienne ujrzy projekt z
Bonsonem. I ciągle, nieprzerwanie, bez żadnych wpadek, żadnych słabszych
momentów to ten sam, kosmiczny poziom. Mógłbym jeszcze napisać, że nieosiągalny
dla reszty sceny, ale po co mam dalej zagłębiać się w te truizmy. Dobra, no
więc prosto z mostu- to jedna z najlepszych polskich płyt producenckich, jakie
słyszałem. Serio. Idealnie rozłożone proporcje. 10 zróżnicowanych kawałków nie
powoduje ani przesytu, ani niedosytu. Ponadto świetny dobór raperów.
Od podziemnych wyjadaczy, przez młodych, zdolnych aż po ikony polskiego
hiphopu. I nieważne, czy to pesymistyczna, apokaliptyczna wizja Raka w „8do2”
czy O.S.T.R. radośnie powracający do czasów stylówki z „Ja tu tylko sprzątam”-
Soulpete zawsze potrafi stworzyć z głosami i linijkami raperów fenomenalną
symbiozę, oddając nam utwory kompletne, niemalże pozbawione wad. Dodajcie do
tego jeszcze gęsto sypiące się scratche DJa Ace'a i nie zastanawiajcie się już ani chwili
nad posłuchaniem tego dzieła. I tylko młodziutki i przeciętniutki Otsochodzi
nie bardzo tutaj pasuje. Ale nieważne. Jak posłuchacie bitu-walca, sunącego
ociężale w kawałku z Quebonafide, to przejdzie wam ochota na jakiekolwiek
marudzenie. Pozycja obowiązkowa.
Komentarze
Prześlij komentarz