Wyobrażałeś sobie kiedykolwiek, że jakiś raper zakłada
grupę składającą się tylko z najlepszych zawodników na polskiej scenie? No to
teraz dostałeś tego całkowite przeciwieństwo. Trzech gości zgadało się i
nagrało wspólną płytę. Jeden ma kwadratowy styl, drugi zamiast stawać się coraz
lepszym zaczął pikować, a trzeci jest po prostu najgorszym ścierwem. Mieszanka
wybuchowa, co ?
Album „Brat Bratu Bratem” ma jasno określony target.
Gimnazjum. Ewentualnie wczesne liceum, kiedy odbiorca mentalnie pozostał
jeszcze na poprzednim szczeblu edukacji. Teksty są skrojone pod mało wymagających
słuchaczy, którzy nie mają jeszcze na dobre wykrystalizowanego gustu
muzycznego. Poszczególne wersy są proste do bólu, a swoją głupotą i
przewidywalnością powodują często odruch wymiotny. Hashtagi to jakiś mało
zabawny żart i za tak tragiczne ich użycie rozjeżdżałbym walcem. Takie kwiatki
jak „To przez życie te wersy są takie cierpkie #ocet” zdarzają się nader
często. Nie chce mi się dalej wymieniać, serio. Warstwa tekstowa jest jak
wydmuszka. Niby coś tam chłopaki rapują i czasami nawet w bit trafiają, ale gdy
odtwarzanie się zakończy trudno przypomnieć sobie cokolwiek.
Pewnie dlatego, że ten album jest o niczym. I to
w zasadzie kolejne koło ratunkowe dla młodych odbiorców, którzy nie chcą się
nad niczym zastanawiać, tylko w zależności od humoru słyszeć albo mało
wyszukaną braggę albo mało wyszukane, ckliwe żale nad życiem. Kontrabanda nie
wyrusza nigdzie dalej, osiadła sobie w łatwych do rozwinięcia tematach i przemiela
je przez calutką długość tracklisty. Trudno przetrwać to czcze pierdolenie, ale
trzeba przyznać, że zarówno Chada, Bezczel jak i ten ostatni marniak potrafią
stwarzać pozory. Takich opryszków, kolego, nie chciałbyś spotkać nocą w starej
kamienicy. Jest groźnie. To znaczy byłoby groźnie, gdyby po jakimś czasie nie
przeradzało się to wszystko w autoironię. Jebanie hejterów, uliczne koneksje,
jesteśmy dobre mordy i nie dajemy sobie w kaszę dmuchać, a za chwilę słyszymy wers
„Dziś siedzę se na chmurce i macham im z góry rączką”. Słodko. Aż czasy Akademii
Pana Kleksa mi się przypomniały.
Bity? Jakieś tam były, chociaż wielkiej różnicy by nie
zrobiła wersja acapella. Jak jest bragga to są mocne uderzenia, jak są gorzkie
żale to jest spokojnie i refleksyjnie. Nie potrafię napisać nic innego, warstwa
muzyczna dorównuje bowiem tekstowej pod każdym względem. Jest maksymalnie nudna
i słabo stwarza pozory dobrej. Ponadto nic nie jest w stanie jej uratować . Ani to pożal się
Boże trio, ani występy gościnne. Wystarczy spojrzeć na tracklistę. Kałen, Popek,
Mafatih. Dziękuję, postoję. Sitek pomimo wrodzonej marności stworzył przynajmniej
jeden słuchalny refren na ten krążek. Co nie znaczy, że dobry.
Jak ta płyta będzie wyglądać, było wiadomo już po ogłoszeniu
prac nad nią. Polecam... trzymać się z daleka.
Komentarze
Prześlij komentarz