Przejdź do głównej zawartości

Kali/Paluch - Milion Dróg Do Śmierci


Zjawiskiem naturalnym i praktycznie potwierdzającym teorię ewolucji jest postępująca coraz śmielej na polskiej scenie polaryzacja pod względem poziomów rodzimych raperów. Tyle że hiphopowa parafraza owego zjawiska ma jedną wadę- nie eliminuje wacków z rapgry. A dzieje się tak między innymi przez swoisty mezalians, gdy osobnicy z obu grup zaczynają ze sobą współpracować.

Wykres jakości  „Milion Dróg Do Śmierci” przypominałby sinusoidę, gdzie z wysokiego pułapu zwrotki Palucha powoli spadamy do wartości niższych poprzez miałkie refreny, by ostatecznie zejść poniżej zera, gdy na bicie zaczyna coś bełkotać Kali. I tak w kółko. Idąc dalej, bardzo wyrazistą wadą płyty  jest wykonanie jej kropka w kropkę według jednego, bardzo monotonnego schematu: Zwrotka rapera1 -> Refren Kaliego -> Zwrotka Rapera2-> Refren Kaliego. Przy dłuższych kawałkach ów szablon po prostu nieznacznie się wydłuża. Zapomnijcie o przeplatanych dwuwersach obu wykonawców i jakiejkolwiek chemii między nimi. Tak naprawdę równie dobrze mogliby nagrać osobne solówki na takich samych bitach i wpakować je w jedno pudełko.

Tylko poznaniak z Syntetycznej Mafii ze swoim moralizatorskim, ale bardzo charyzmatycznym stylem, ratuje niemal każdy utwór, chroniąc całość przed zatopieniem się w odmętach oceanu asłuchalności. Paluch nie urozmaica swoich szesnastek choćby zabawami z flow, ale w dalszym ciągu trzymają one ten sam, dość wysoki pułap- mamy do czynienia z sytuacją analogiczną do Sokoła. Poza jego wejściami szwankuje dosłownie wszystko. Co dokładnie?

TRAGICZNY KALI                                                                                                                                           
Gość tak odstaje poziomem od kolegi, że ciężko jednoznacznie stwierdzić, dlaczego postanowili ze sobą nagrać. Aż nie chce mi się wierzyć, że zaliczył równie spektakularny regres, już bardziej optowałbym za teorią, że wygrzebał z szafy jakiś stare zwrotki, pamiętające jeszcze szkolne czasy ich autora. Bo chociaż kiedyś może i nie był wirtuozem, to dało się go słuchać. Dzisiaj widać natomiast każdą wadę w warsztacie. Poczynając już od fatalnej dykcji („wiedziaem”, „sięgnoem”) Kali ma problem z poprawnym trzymaniem się bitów, a uwieńczeniem jego działań są grafomańskie teksty o śpiewach martwych syren, kilogramy niesamowicie trafnych i oryginalnych porównań („czyste jak woda”) czy wersy.. które mówią same siebie, jak „Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać”. Na całej płycie w miarę nieźle udało mu się sklecić dwie-trzy zwrotki. Ale to chyba żaden wyczyn, jeśli w trackliście widnieje 12 numerów (nie licząc Outra). Refreny, czyli jego znak firmowy (cóż za gra słów) są nagrane na jedno kopyto, więc nudzą się po dość krótkim czasie. Za dużo ich.

PRZECIĘTNE BITY                                                                                                                                          
Czytając zapowiedzi „Miliona Dróg..” natknąłem się na stwierdzenie, że warstwa dźwiękowa została dobrana na drodze dużych kompromisów. I to się naprawdę rzuca w uszy. Z jednej strony podkłady newschoolowe, pewna doza trapu („Syntetyczna Ganja Mafia”) zaproponowana pewnie przez Palucha (30%), z drugiej pianinko, cicha trąbka („Spokój”) i motywy powszechnie znane od pierdyliarda lat (70%). Oczywiście w żadnym wypadku nie jestem przeciwny instrumentalom trueschoolowym, ale wykorzystane tutaj są w najlepszym razie średnie i na ogół nieciekawe, może poza „HipHop 4 Ever”. Reszta zlewa się w jedno, natomiast wszystkie nowoczesne bengery spod rąk SoDrumatica, Donatana i Julasa wypadły o wiele lepiej i wręcz lśnią kontrastując z szarzyzną pozostałych.

ŻENUJĄCY GOŚCIE                                                                                                                                        
Dobrze że jest ich tylko dwójka, ale uliczniki w zupełności wystarczają, by załamać ręce nad prezentowanym przez nich poziomem. Kacper do spółki z Onkiem87 pokazali jak w ŻADNYM RAZIE nie dogrywać się na płyty. Jeśli taki był zamiar- gratuluję, nie można było tego zrobić lepiej.

Oczywiście komercyjny sukces panowie mają murowany. Wszystkie gimnazja szaleją, płyta dekady, Kali co za refren, ale kozacka okładka, sztos, sztos, sztos. Mam tylko dziwne wrażenie, iż był to jeden jedyny powód nagrania wspólnego albumu. Wyszło po prostu na odwal. Na zasadzie „Kończ Marcin, nasi fani i tak to łykną. Przecież to fani”.

5.0/10

Komentarze

  1. To prawda, że Kali odstaje mocno od Palucha, tak samo Hades na płycie z Ostrym, tez jest dużo gorszy. Czekam na album Onara z Miuoshem, może ta kompilacja okaże się udana.

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy recenzja Żbików ??

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam że tak z innej beczki, ale od niedawna interesuję się rapem na poważnie(wcześniej podobnie jak rówieśnicy słuchałem Firmę oraz Chałwę) i przesłuchałem już trochę świetnych płyt z 2012 roku. Napisałeś że ten rok nie przebił poprzedniego(2011) w rapie. Stąd moje pytanie, mógłbyś napisać jakie albumy Ci się podobały z tamtego okresu? Nie chodzi mi o wszystkie, bo być może było ich dość sporo ale jeżeli mógłbyś napisać jakiś mały ranking byłbym ci niezmiernie wdzięczny(z 2011 kojarzę tylko Hansa Solo i jego "8", jednakże po jakimś czasie mi się przejadła i pozostałem jedynie przy kilku kawałkach z tego krążka)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z 2011 polecam sprawdzić: Miuosha, Tetrisa, Haju, Jeżozwierza, Wenę, Bisza w duecie z Pekro, BOK, Hadesa,, VNMa, Zeusa, Łonę z Webberem, Mediuma, Sokoła z Marysią, Bonsona, a przede wszystkim Mesa.

      Usuń
    2. Wielkie DZIĘKI, już biorę się do słuchania, przede wszystkim poświęcę więcej czasu na zapoznanie się z dyskografią Mesa, gdyż póki co miałem przyjemność słyszeć go w featuringach w których wypadał genialnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tede - Mefistotedes

Buka - Wspaniały Widok Na Nic Interesującego