Kali & Paluch - „Milion
Dróg Do Śmierci”? 33 złote. „Prototyp”
Kajmana? 35 złotych. „CNO2” od Slums
Attack? 38 złotych. Świadomość, że do niedawna średnio znany podziemny raper pobił ich
wszystkich na głowę? Bezcenna.
Naprawdę nie chciałem prawić peanów w kontekście najnowszej
płyty Queby. Był nawet moment, gdy na siłę szukałem jakiegokolwiek słabego
elementu, by recenzja nie wyglądała jak jakiś tekst promocyjny. Cóż, nie udało
mi się, choć żadnego lokowania produktu i pochodnych w tekście nie zawarłem. Do
rzeczy- „Eklektyka” jest pod względem
artystycznym albumem doskonałym w każdym calu. Przez cały odsłuch nie nudziłem
się ani przez chwilę, natomiast bardzo często zaliczałem bowdowny i zwyczajnie
ciężko mi było uwierzyć, że gość który do niedawna trzymał z Ciemną Strefą
potrafi wyskoczyć z czymś tak świetnym. Zanim jednak przejdę do opisywania
całej lawiny plusów krążka, ponarzekam trochę na jego stronę czysto techniczną.
Mianowicie szkoda, że mix i mastering zostały trochę zaniedbane.
Wiadomo, że taka jest szeroko pojęta specyfika podziemnych krążków, ale momentami niechlujstwo
brzmieniowe doprowadza do szewskiej pasji, szczególnie gdy pojawia się w
naprawdę ciekawych momentach. Nie mogę przeboleć na przykład kolosalnej różnicy
między głośnością zwrotek i refrenu w „Codzienność”, przez co zarówno cały kawałek jak i występ Dannego sporo tracą na okazałości.
Natomiast „Hossa”, gdzie Trzy-Sześć w
najlepszym możliwym stylu punktuje polską rapscenę zwyczajnie się zacina. Podczas odsłuchu można poza tym nadziać się na amatorsko wkomponowane odgłosy, mające urozmaicić bit, jednak finalnie zdołały tylko zepsuć efekt. Tak oto
wymieniłem wszystkie wady płyty. Reszta to raj dla uszu każdego słuchacza rapu.
Jeśli nie jesteś zatwardziałym truskulem i posiadasz znacznie bardziej otwartą
głowę, to Quebonafide bardzo długo będzie grzał miejsce w twoim odtwarzaczu. Tytuł albumu okazuje się zresztą w pełni trafny, bo raper udanie łączy amerykańskie wzorce z biało-czerwoną rzeczywistością. Stara i nowa szkoła wzajemnie się przeplatają i w obydwu stylach gospodarz czuje się swobodnie jak pedobear na placu zabaw.
Sztos za sztosem, za sztosem sztos- tą jedną parafrazą można podsumować całą płytę. „Eklektyka” to rzadki przykład krążka, którym jarasz się od pierwszego aż do ostatniego numeru. Charyzma i warsztat Queby są naprawdę nie do przecenienia, bo gość leci po bitach jak tylko zechce. Gdybym miał talent i ochotę napisałbym o tym dwunastozgłoskowiec, ale nie mam ochoty, a już szczególnie talentu. W każdym razie gość przyspiesza bardzo naturalnie i po prostu perfekcyjnie („Blockbuster”), umiejętnie pauzuje nawijkę („Manekin”), potrafi modyfikować i zmieniać flow w obrębie jednego kawałka („Codzienność”, „Kostka Rubika”), fenomenalnie akcentuje, bogato nawarstwia rymy, nie ma najmniejszych problemów z dopasowaniem się do żadnego klimatu i rzuca takimi punchami, że żadna garda nie byłaby w stanie wytrzymać równie potężnej nawałnicy ciosów. Nieraz potrafi również rozbawić słuchacza, choćby sparodiowaniem kultowego monologu Laski z wiadomego filmu w „Polis”, czy też dość zaskakującym wersem, jak:
Sztos za sztosem, za sztosem sztos- tą jedną parafrazą można podsumować całą płytę. „Eklektyka” to rzadki przykład krążka, którym jarasz się od pierwszego aż do ostatniego numeru. Charyzma i warsztat Queby są naprawdę nie do przecenienia, bo gość leci po bitach jak tylko zechce. Gdybym miał talent i ochotę napisałbym o tym dwunastozgłoskowiec, ale nie mam ochoty, a już szczególnie talentu. W każdym razie gość przyspiesza bardzo naturalnie i po prostu perfekcyjnie („Blockbuster”), umiejętnie pauzuje nawijkę („Manekin”), potrafi modyfikować i zmieniać flow w obrębie jednego kawałka („Codzienność”, „Kostka Rubika”), fenomenalnie akcentuje, bogato nawarstwia rymy, nie ma najmniejszych problemów z dopasowaniem się do żadnego klimatu i rzuca takimi punchami, że żadna garda nie byłaby w stanie wytrzymać równie potężnej nawałnicy ciosów. Nieraz potrafi również rozbawić słuchacza, choćby sparodiowaniem kultowego monologu Laski z wiadomego filmu w „Polis”, czy też dość zaskakującym wersem, jak:
„Boga nie ma, prosta sprawa
Bo gdyby był nie stworzyłby Tuska i Kac
Wawa”
Nie dość tego, Queba prawie każdemu kawałkowi nadał pewien koncept,
na przykład tematykę superbohaterów w „Avengers”
lub filmowych bestsellerów w „Blockbuster”.
Nie jest to pułap Bisza albo Racy, bo
większość nawijek legitymuje się ostatecznie braggą. Tyle że takiego
wychwalania samego siebie dawno nie słyszeliście. Gospodarz nie traci formy ani
przez sekundę w owym aspekcie, często (NAPRAWDĘ często) celnie hashtaguje i operuje imponującym spokojem,
stojąc za mikrofonem. Goście niewiele mu zresztą ustępują, szczególnie TomB dał
popis umiejętności, ale trzeba również pochwalić Eripe, Diseta, Trooma oraz
Neile. Jedynie Białas i Muflon są problematyczni. Ten pierwszy zupełnie niczym
nie zaimponował, a drugi lekcje flow brał chyba u Krzysztofa Ibisza. Muszę
jeszcze zaznaczyć, że tematycznie na albumie można również natrafić na tematy o wiele
ambitniejsze i zdecydowanie ciekawiej przemyślane niż braggadacio, jak chociażby hazard, swojego rodzaju protest
song,
albo nostalgiczna, acz przy tym pędząca na złamanie karku „Kostka Rubika”.
Wielką rolę odgrywają bity, w szczególności te spod ręki Fouxa. Mocno
zróżnicowane, nie tylko pod względem klimatu ale i prezentowanego poziomu. Trapowy, ciężki „Blockbuster” dosłownie miażdży
membrany, pulsujący, szybki rytm „25
Godziny” sprawia prawdziwe wyzwanie dla raperów, którzy wychodzą z tej
próby obronną ręką, a „Open Bar” z
miejsca wprowadza tajemniczą i mroczną atmosferę "klubową". Z drugiej strony kilka
pojedynczych podkładów, jak bezpłciowy i na dłuższą metę nużący „Rock’n’Roller”, czy też banalny, oparty
na samplu „Manekin” wprawiają w pewne zakłopotanie, choć bezbłędny Quebonafide
z łatwością ratuje wszystkie, nawet te trochę słabsze instrumentale. Rozstrzał gatunkowy jest w gruncie rzeczy całkiem spory, lecz wszystkie instrumentale egzystują w bardzo dobrej
symbiozie i posiadają jakiś wspólny mianownik.
Przyszedł, nagrał, pozamiatał. Ów skądinąd utarty slogan,
żywcem wyjęty z komentarzy do dowolnego kawałka rapowego, w największym skrócie
streszcza cała tracklistę. Podopieczny SB Mafji udowadnia, że jest najlepszym
członkiem swojego crew i jednocześnie plasuje się bardzo wysoko w rankingu
najlepszych, działających obecnie, graczy podziemia. Zresztą- nie tylko podziemia. Gdyby nie wspomniane wyżej ubytki w masteringu bez wahania wlepiłbym pełną dychę.
9.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz