W pewnym sensie się nie
zawiodłem. Od jakiegoś czasu ostrzyłem bowiem pióro na hejting premierowego
krążka Sulina, bo wnioskując po poprzednich nagrywkach byłem absolutnie pewny,
że nie jest on w stanie wypocić czegoś przynajmniej poprawnego. Podopieczny
Step Records spełnił pokładane w nim „nadzieje” i wypuścił do sieci swój, de
facto już drugi, album.
Nie mam tak, że uwziąłem się na młodsze pokolenie spod egidy większych wytwórń. Oni naprawdę są zwyczajnymi no-skillami i nie zasługują na powierzony im właściwie do rąk fejm, bo cała ta gromada typu właśnie jakieś stuliny, z.b.o.k.i., browary czy inne bakugany wypaczają gusta muzyczne u młodych słuchaczy. Efektem jest zaniżony horrendalnie cały poziom mainstreamu i rzemieślnicze tłoczenie płyt różniących się jedynie okładką. A to pozytywy raczej nie są.
Nie mam tak, że uwziąłem się na młodsze pokolenie spod egidy większych wytwórń. Oni naprawdę są zwyczajnymi no-skillami i nie zasługują na powierzony im właściwie do rąk fejm, bo cała ta gromada typu właśnie jakieś stuliny, z.b.o.k.i., browary czy inne bakugany wypaczają gusta muzyczne u młodych słuchaczy. Efektem jest zaniżony horrendalnie cały poziom mainstreamu i rzemieślnicze tłoczenie płyt różniących się jedynie okładką. A to pozytywy raczej nie są.
Największym atutem płyty jest jej
cena, wprostproporcjonalna zresztą do prezentowanego przezeń poziomu. Trudno w ogóle przesłuchać
całości za jednym podejściem z uwagi na katastrofalne flow rapera. Możliwe, że
wybrał sobie zbyt trudne bity. Te, w większości oryginalne, bo oparte na
przesterowanych gitarach, czy porządnych samplach, wykonane są na wysokim
poziomie i naprawdę wpadają w ucho, lecz automatycznie wymagają o wiele
obszerniejszego spektrum możliwości oraz zwykłego obycia za mikrofonem, aniżeli
ma to miejsce w przypadku Sulina. Podkłady są więc zmarnowane, pokaleczone i aż
żal ściska, gdy słyszy się prawdziwą petardę, jak uderzająca brudnym riffem „Tym Żyję”, gdzie żaganin ani przez
chwilę nie łapie nawet najmniejszej symbiozy z bitem i goni go, jak najgorsze
wacki w rapgrze. Pod tym względem jednak mimo wszystko sądziłem, że będzie lepiej, bo taki ubiegłoroczny "Chciałeś Tego" był nawinięty w miarę nieźle. Swoją droga brakuje takich sowitych bangerów, w których MC odnalazłby się o wiele lepiej.
Momentami można pomylić Sulina z..
Bonsonem, co jest rzeczą szczególnie trudną do wyjaśnienia, patrząc przez pryzmat minionego beefu ze szczecinianinem. Kawałek „Jedna
Minuta” mogłaby nawet znaleźć się na płycie Bonsa i pewnie połowa słuchaczy nie
usłyszałaby nawet różnicy. Autorowi recenzowanej płyty wyraźnie brakuje jednak
charyzmy porównywalnej z niedawnym przeciwnikiem, a i w warstwie tekstowej
również nie ma nad czym zbyt długo się rozwodzić. Płakanie nad sobą, sztampowo zresztą przedstawione i takie natężenie defetyzmu
w wieku niespełna 20 lat to już chyba lekka przeginka, a bragga w wykonaniu "kolorowego"
jest o tyle nieciekawa, co mało autentyczna i zwyczajnie słaba. Doszukałem się
także jakichś prób storytellingów, ale… dobra nie będę się już znęcał.
Przynajmniej nie wraca po czterech latach.
Sulin może i faktycznie jest
jednym w maratonie, ale tylko w sytuacji, gdy biegnie do mety samemu, bo
wszyscy inni zdążyli już go wyprzedzić. To, co zaprezentował w teorii pewnie
perspektywiczny i rokujący na przyszłość kocur woła o pomstę do nieba i jak
najszybsze zafundowanie raperowi lekcji flow i techniki. Nieważne, że za darmo.
Kijem nie dotykajcie.
2/10
2/10
Mimo wszystko dalej Sulin > BROwar. Wracam czasami dla bitów.
OdpowiedzUsuńżaganianin - tak się odmienia. a z recenzją pełna zgoda
OdpowiedzUsuńok, dzięki
Usuń