Zjawisko pojawiające się na każdej, nowej płycie sygnowanej
marką Aptaun bez wahania można nazywać klątwą. Każdy, kto zaczyna wydawać w tej
wytwórni z miejsca zaczyna tracić pazur, którym dotąd intrygował rzeszę
słuchaczy. Tak właśnie było już z Tetrisem, WENĄ i Pyskatym. I tak jest teraz z
PeeRZeTem.
Strata charyzmy i swojego rodzaju chamstwa w przypadku
Przemka dotąd w ogóle nie była brana pod uwagę. Poprzednie wydawnictwa tego rapera
pękały w szwach od mocnych, bezkompromisowych linijek. Sam artysta pokazywał,
że umie pisać naprawdę ciekawe pancze przy jednoczesnym zupełnym braku talentu
do płynięcia po bitach. To ostatnie pozostało zresztą bez zmian. To pierwsze
natomiast uległo znacznemu pogorszeniu.
Gdy Przemysław przed premierą zaczął podkreślać, że główną osią legalnej płyty będą kawałki życiowe, w głowie od razu uruchomił mi się czerwony alarm. Jak to ? Twórca takich kultowych haseł jak „Dzwonili z NASA mówili że mam rymy wyjebane w kosmos” czy "Pozamiatam tak, że wszystkie woźne stracą w Polsce pracę" przerzuca się na ględzenie o wspominkach i uczeniu jak masz żyć? Przecież to jakiś żart.
Nie, to nie żart. Na „Z Miłości Do Gry” pojawia się wprawdzie kilka kawałków, w
których gospodarz jedzie dosadnie, pokazując jakiejś okruchy skillsów, ale
prawdę mówiąc większość to niezłe suchary. Ogółem nie umywają się do
poprzednich artystycznych zabaw słowem tego rapera. Z drugiej strony bardzo
dobry utwór „Zwyczajnie Niezwyczajni”
mógł dawać nadzieję, że PeeRZeT
da sobie radę z nawinięciem ciekawych wersów o codziennym życiu. Jak się
okazało, były to płonne oczekiwania.
Bardzo zawiodłem się tematami poruszanymi na płycie. Jeden pomysł rozcieńczony został przez około 10 takich samych kawałków, w których dominantą są wspominki i gadki, że życie się ułożyło. Reszta to natomiast bragga, która chcąc nie chcąc dodaje całości trochę kolorytu. Nawet mimo faktu, że kiedyś i pod tym względem było lepiej. Powiewem świeżości siłą rzeczy stały się więc występy gościnne. Niektóre są lepsze (Tetris, Pyskaty), niektóre gorsze (VNM, Kojot), ale swoją obecnością gwarantują przynajmniej trochę powietrza w pokoju dusznym od sucharów Przemysława.
Bardzo zawiodłem się tematami poruszanymi na płycie. Jeden pomysł rozcieńczony został przez około 10 takich samych kawałków, w których dominantą są wspominki i gadki, że życie się ułożyło. Reszta to natomiast bragga, która chcąc nie chcąc dodaje całości trochę kolorytu. Nawet mimo faktu, że kiedyś i pod tym względem było lepiej. Powiewem świeżości siłą rzeczy stały się więc występy gościnne. Niektóre są lepsze (Tetris, Pyskaty), niektóre gorsze (VNM, Kojot), ale swoją obecnością gwarantują przynajmniej trochę powietrza w pokoju dusznym od sucharów Przemysława.
Krążek bynajmniej nie jest zły. Tyle że więcej nic nie da
się o nim powiedzieć. Nie znajdziemy tu nudy jak u Mielzkiego, ale do
żywiołowości Zeusa brakuje jeszcze więcej. Cała tracklista okazuje się być
jednakowa, bo żaden numer nie wyróżnia się niczym od poprzedniego. Nawet gdy
pozytywnie zaskoczy ucho jakiś bit, to zaraz wypłynie na niego Przemek. I utopi
się w nim ze względu na swoje zbyt flegmatyczne ruchy.
Rapowanie PeeRZeTa nie od dziś przypomina bowiem perorę. Niby
wszystko działa u niego w trybie normalnym i zadowalającym, ale na dłuższą metę
rap prezentowany na tym krążku potrafi zmęczyć ucho. Przyspieszenia to termin
nieznany, a zmienność flow traktowana jest chyba jako wyczyn ponad siły. Mało
tego, na krążku nie ma czegoś takiego jak najmniejsza nawet zmiana intonacji,
czy akcentowania. Ziomek cały czas jedzie IDENTYCZNIE tak samo. Bez upadków i
wzlotów. Bez charyzmy. Bez sensu.
Technicznie zaś można gospodarza pochwalić, choć w przypadku
gdy dany artysta co i rusz chwali się swoimi wielokrotnymi, to powinny być one
najwyższej możliwej próby. Ten wymóg spełniony jest tu w połowie. Czasem
natkniemy się na naturalnego i dobrego podwójnego, a czasem niestety na takiego
całkowicie wymuszonego. Różnica między poziomami poszczególnych wersów
waha się w skali do 1 do 10, przy czym najczęściej zasługują one na wypadkową
tych liczb.
Bity, które współtworzą album wykonane zostały w 90%
wykonane przez TMK, który bardzo dobrze wpasował się w album, tworząc podkłady
nie wykraczające nawet czubkiem werbla z obszaru zarezerwowanego dla
przeciętniaków. Z kolei instrumentale, które naprawdę zapadają w pamięć- ten z „Dżusu” i z „Buca”- wyszły spod ręki niejakiego Tyno. Swoje dwa grosze dorzucił
również Donatan, jednak nie zaskoczył niczym szczególnym.
Ostatnio coś za dużo wychodzi tych średniaków. Z całego
krążka zapamiętałem może ze dwa-trzy momenty, w których zaczyna się coś dziać. Reszta to przeźroczysta papka, na którą raczej nie zwraca się uwagi po upływie kilku miesięcy. Mam
tylko nadzieję, że fatum krążące nad Aptaun ominie zbliżającą się płyta
Beeresa.
7.0/10
"Wszystko przejebałeś bananowcu pierdolony" hahahahhahahhahahhahahhaha to niby tekst peerzeta? Posluchaj troche rapu i wtedy recenzuj cos. Oryginalny wers " pamietasz jak ci mama dala duzo kabony/ wszystko przejebales bananowcu pierdolony". - molesta - kontroluj sie ze skandalu. Posluchaj klasykow i potem pisz te swoje recenzje.
OdpowiedzUsuńo kurde ! niezła wpadka :] rzeczywiście, całkiem zapomniałem o Moleście. dzięki za uwagę, chociaż z tymi złośliwościami mogłeś sobie już darować.
UsuńKiedy recenzja ,,Uliczna liryka-HG?
Usuńraczej "Braterstwa" bo "Uliczna Liryka" to był tylko singiel, a sam krążek jeszcze nie wyszedł ;]
Usuńqwiem chodzi mi o singiel a płyta wiem wychodzi jeszcze przed koncem świata 12.12.12 o 12.12 (chyba wiesz kto pisze )fan z HG z twojego bliskiego otoczenia
Usuńtez sie zawiodlem na tej plycie, propsy
OdpowiedzUsuńa ja molesty nigdy nie słuchałem i nie mam zamiaru!! I co jestem gorszy>? Weź stój ciągle w 95-2000 i słuchaj KLASYKÓW.
OdpowiedzUsuńprzeciez wiadomo ze hg wyda kolejne gówno
OdpowiedzUsuń