W okresie, gdy do Polski zaczynają przybywać nowe trendy zza
Oceanu i każdy szanujący się (albo i
nie) raper próbuje swoich sił w wyścigu o najlepszego niuskulowca na
scenie KęKę zachowuje wszystkie charakterystyczne dla siebie cechy i staje do mody okoniem. To również wzór
rapera-Polaka-patrioty, który ojczyzny zhańbić nie da, ale również lubi
popłynąć z wódeczką. A zresztą- po bicie też całkiem nieźle potrafi popłynąć.
Niedawno zwerbowany członek Prosto nijak ma się do
stylistyki swojej wytwórni. Zarówno jeśli chodzi o specyfikę rapu, jak i pod
względem prezentowanego poziomu. Radomianin nie jest więc kolejnym wackiem typu
Fu, Diox, albo Kaen. Nie ta liga, panie. Nie chodzi nawet o fakt, że gość
tworzy sensowne i trafiające w czuły punkt teksty, tylko o hektolitry wrzącej w nim
autentyczności. Facet wyróżnia się
więc.. brakiem parcia na jakiekolwiek wyróżnianie. Trafił też dobrze w punkt
historyczny. Patriotyczne teksty, umiłowanie tradycji oraz prawdziwość,
przypieczętowana umiarkowanym patosem i walka o swoje przekonania tworzą wręcz idealną
symbiozę z gustem słuchaczy o prawicowych, konserwatywnych poglądach.
Słychać i widać, że Kę pochodzi z typowej, polskiej wielkiej
płyty. Od całej masy innych tego typu MC’s wyróżnia się między innymi liczbą
lat na karku. Trzydzieści. Tyle ile obecnie mają Mes, Onar albo Zeus. Do
niedawna pracował na budowie lub jako listonosz, więc swoje zdążył przeżyć i coś o tym wszystkim wie. Żadnego większego sukcesu na scenie,
żadnej solowej płyty, nawet nielegalnej EPki. Tylko luźne tracki wstawiane na
Youtube, a i tak zdołał wzbudzić o sobie posłuch wśród słuchaczy. Nic na siłę,
z lekką tylko pomocą akcji Młode Wilki (nie takie znowu młode, co ?), wypłynął
na pełne morza mainstreamu. Można ?
Jak wspomniałem KęKę jest całkowitym naturszczykiem i tak
też można sklasyfikować jego muzykę. Potwierdza to przede wszystkim wers „Jak mam być szczerym to nagram, jak
nieszczerym to jebać” , w którym zamyka się zresztą cały pogląd radomianina
na rap. Stara szkoła, autentyczność ma grać pierwsze skrzypce, a grille i
kilogramy łańcuchów na gardzieli są dla lamusów. Jednak MC bynajmniej nie
wprowadza tej maksymy w życie poprzez nagminne powtarzanie utartych schematów i błądzeniem po truskulowych ścieżkach. Chodzi mu
raczej o pozostanie wiernym swoim ideałom w kwestii własnych tekstów, nie całego
nurtu. Wspomniana niewymuszona normalność, naturalność, swojskość [i przaśność-
dop. Donatan] nie tylko samego rapera, ale wręcz całego projektu budzi niekłamany podziw.
Pod względem czysto warsztatowym KęKę jest artystą w dużej
mierze przeciętnym, aczkolwiek nie można odmówić mu charyzmy i niezłego flow (chociaż pozbawionego wielkich fajerwerków). Poza nią
dostajemy, oprócz ogólnej poprawności tekstowej dwie skrajności: czasem MC stylowo wykorzystuje zabieg wybielenia swojej liryki, by za chwilę nawijać na rymach podwójnych.
Wielokrotne zostały jednak napisane trochę na siłę, nie brzmią naturalnie, jak
to się ma, żeby daleko nie szukać, u VNMa. Takich pozornych udoskonaleń mógłby sobie oszczędzić,
nie wypadły one bowiem zbyt pozytywnie. Warto zahaczyć o temat neologizmów
wtrącanych tu i ówdzie, jak niemal kultowe już „brakaka” albo "ojro, ojro". Bez nich Kę nie byłby
tym samym typem, którym jest. Mocno ubarwia to jego stylówkę.
Mam jednak pewne wątpliwości, czy radomianin zdołał uciągnąć
całe LP. „Takie Rzeczy” jest bowiem albumem niezłym, a niektóre pojedyncze
kawałki wpadają w ucho, ale.. no właśnie. Pojedyncze kawałki. Całość brzmi jak
bootleg, brak w niej spójności czy nawet nieśmiało wychylającego się zza horyzontu
konceptu. Po prostu kupujesz kilkanaście dobrych utworów, które możesz puszczać
w dowolnej kolejności, bo nie mają ze sobą prawie żadnych punktów wspólnych. Trochę
to niedzisiejsze, ale należy również wziąć poprawkę na fakt, iż jest to
pełnoprawny debiut Kękę. Dłuższego materiału nie nagrał jeszcze nigdy.
Podobnie dużej rozpiętości stylistyki w warstwie muzycznej
jednak nie zauważyłem. Większość bitów legitymuje się w gruncie rzeczy
wyłącznie mocnym brzmieniem werbla oraz dobrymi samplami. Jeśli chodzi o
jakość produkcji, to stoi ona na wysokim poziomie, ale żadnych zaskoczeń podczas
odsłuchiwania płyty zwyczajnie nie ma. Jedynym oderwaniem od starej szkoły jest trochę bengerowe i wyposażone w trapową perkusję „Z
Boku”.
Kariera Kędziora nabrała rozpędu dosyć niespodziewanie nawet dla samego zainteresowanego. Efektem współpracy z bardzo znaną polską
wytwórnią jest album dobry, a z drugiej strony nie pozostający w pamięci na
długo. Potrzebny jest na scenie ktoś taki jak Piotr Siara i bardzo dobrze, że w
końcu znalazł klucze do drzwi mainstreamu, jednak wątpię by znalazł się w
końcoworocznych podsumowaniach na wysokiej pozycji. Bunkrów nie ma i nie jest
zajebiście. Ale dobrze- i owszem.
Zdecydowanie 8/10
OdpowiedzUsuńJedna z najlepszych w tym roku płyt.